Niedziela Gaudete – radujmy się!

“Wesoło w imię Boże, a Pan Bóg dopomoże”

Parę dni temu, przeglądałem mój pierwszy pamiętnik, który założyłem jeszcze w podstawówce. Oprócz miłych wpisów kolegów i koleżanek z klasy, jeden ma dla mnie szczególne znaczenie i wartość. Treść jest następująca: “Wesoło w imię Boże, a Pan Bóg dopomoże” (bł. Urszula Ledóchowska). Obok zgrabnie naszkicowana buźka uśmiechniętego Smerfa… To wpis mojego brata…Nie wiem dlaczego ale wielokrotnie, w różnych życiowych sytuacjach, przypominałem sobie o tych słowach i o tym wpisie. Może dlatego, że zawsze podziwiałem mojego starszego brata za Jego wiarę i zaufanie do Pana Boga…
Dlaczego więc mamy się śmiać? Świadomość bycia dzieckiem Bożym i nadzieja życia wiecznego jest chyba wystarczającym powodem do radości i optymizmu. Oczywiście, nie jesteśmy wolni od cierpienia i trudnych doświadczeń życiowych, ale nasze powołanie do świadczenia o Miłości, zakłada, by czynić to z radością i chrześcijańskim entuzjazmem. Właśnie święta Urszula Ledóchowska przekonuje, że ” Potrzeba nam świętej radości, wesela Bożego. Dusza bez radości, to dusza bez siły, bez odwagi i energii”. Skąd więc czerpać tę radość? Z Bożej miłości, która przeznaczyła nas do wiecznej szczęśliwości i radowania się obecnością Trójcy Przenajświętszej i wszystkich świętych. Mocniejszym jeszcze potwierdzeniem tych  słów jest fragment listu św. Pawła do Filipian, w którym apostoł wyraźnie nawołuje do radości, która jest darem Ducha Świętego i oznaką pokoju w sercu. Tak pojęta radość domaga się podzielenia nią z bliźnim…  Jak jednak dzielić się radością, zachowując przy tym przyzwoitość, stosowność i delikatność?
Najważniejsze, by mieć świadomość komu opowiadamy dowcip czy anegdotę. Nie zważając na to konieczne założenie, możemy nieopatrznie kogoś obrazić lub wprawić w stan zakłopotania. Trzeba też pewnej delikatności i wyczucia w tej materii, by nie męczyć kogoś swoimi opowieściami, kiedy ktoś wyraźnie sobie tego nie życzy. Nie trzeba też chyba nikogo przekonywać, że są pewne granice dobrego smaku i stosowności w opowiadaniu dowcipów. Przesada w tej kwestii bardzo często sprawia, że żart staje się żenujący i kłopotliwy w odbiorze. Potrzeba tu dużej dozy roztropności i pewnego wyczucia, które pozwala rodzić uśmiech i zdrowe emocje u słuchaczy.
Jeszcze raz odwołam się w tym miejscu do świętej Urszuli Ledóchowskiej, która pisze: ” Uśmiech na twarzy pogodnej, świadczy o szczęściu wewnętrznym duszy złączonej z Bogiem, mówi o pokoju czystego sumienia, o beztroskim oddaniu się w ręce Ojca Niebieskiego, który karmi ptaki niebieskie, przyodziewa lilie polne i nigdy nie zapomina o tych, którzy mu do granic ufają” Trudno nie zgodzić się z tymi słowami. A więc uśmiechajmy się! Chrześcijanin to człowiek radosny, bo – jak czytamy w Pismie Świętym –  ” Cóż ci może się stać, jeśli Boga za Ojca masz? Nawet jeśli Ojciec często karci czy doświadcza swoje dzieci – jest to dla nas czytelny znak Bożej troski o nasze zbawienie. Szatan z kolei nie może znieść uśmiechu na twarzy człowieka, bo jest on pewną manifestacją pokoju ducha i obrazem stanu naszego serca, którego przeznaczeniem jest przecież radość wieczna.
Radujmy się więc, bo Pan jest blisko, Pan, który – jak czytamy w Apokalipsie – „Otrze każdą łzę z naszych oczu”. Życzę  – w niedzielę Gaudete – byśmy zawsze, nawet w najbardziej prozaicznych sytuacjach potrafili obdarzać siebie uśmiechem, by chwile radości ubarwiały naszą codzienność, która – choć często szara i niełatwa – przybliża nas do rzeczywistości gdzie radość jest podstawą bytowania.
Wypada być może na koniec przytoczyć pewne historie, które – jak mniema autor powyższych rozważań – wywołają mały uśmiech lub poprawią nieco nastrój czytelnika, któremu łaska Pana Boga pozwoliła doczytać tekst do tego miejsca…
Pewien pobożny parafianin(nie był to mieszkaniec Kielczy), zapytał kiedyś swojego proboszcza: ” Proszę księdza, czy dostanę się do nieba, jeśli ofiaruję parafii 100 tysięcy złotych? Ksiądz odpowiedział: ” Ręczyć nie mogę, ale warto próbować, synu…”
Życie wspólnoty kościoła rodzi często niezwykle barwne i śmieszne sytuacje, oto w pewnej parafii, w czasie rekolekcji ogłaszana jest informacja, że po mszy będzie miała miejsce nauka stanowa dla mężczyzn. Po błogosławieństwie, kiedy wszystkie kobiety udawały się do wyjścia, usłyszały męski chór śpiewający pieśń ku czci świętego Józefa: ” Idźcie precz, marności światowe, boście mnie zagubić gotowe…” Zastanawiam się ilu mężczyzn musiało samotnie przygotować sobie kolację po powrocie z kościoła…
Panie Boże, niech nasza radość będzie autentyczna i ugruntowana w sercu przepełnionym Twoją miłością. Pozwól nam radować się szczerze i taktownie a kiedy przyjdzie kres naszej ziemskiej wędrówki, przyjmij nas do Twojej, wiecznej radości…Amen.

Młodzieżowe Himalaje

Brawurowe zdobycie szczytu nie przesądza jeszcze o sukcesie wyprawy…Pozostaje jeszcze trudna i niebezpieczna droga do bezpiecznej bazy.

Himalaizm to niezwykle ekstremalna ale i piękna idea –  miesiące przygotowań, rozeznania logistyczne, pozyskiwanie niezbędnych funduszy, trudne rozstania, miesiące rozłąki, wreszcie bezpardonowa i dramatyczna często walka z żywiołem i nieludzkimi warunkami atmosferycznymi. Od młodzieńczych lat podziwiam tych ludzi, którzy potrafią zmusić swój organizm do nieludzkiego wręcz wysiłku, dążąc mozolnie i z niespotykaną determinacją do wyznaczonego sobie celu. Z wielką przyjemnością wspominam moją młodzieńczą fascynację literaturą wysokogórską, traktującą o niewyobrażalnych wyczynach Jerzego Kukuczki, Reinholda Messnera czy Krzysztofa Wielickiego. W Himalajach wszystko musi być dokładnie zaplanowane, przemyślane i precyzyjnie realizowane. Nakreślony plan musi być wypełniany bardzo skrupulatnie i punkt po punkcie. Nie można niczego dodać czy z czegoś zrezygnować. Właściwa wyprawa zaczyna się od przetransportowania całego ekwipunku do tzw. bazy głównej. Kolejnym etapem jest mozolna wspinaczka do góry, zakładanie lin poręczowych i kolejnych obozów, które sukcesywnie pozwalają z coraz większą nadzieją myśleć o ataku szczytowym. Tyle tytułem wstępu… ale co ma wspólnego młody człowiek ze wspinaczką wysokogórską?
Nie trzeba być pedagogiem czy socjologiem, by wiedzieć co nieco o życiu młodego pokolenia, lansowanych postawach czy obecności narkotyków i alkoholu na imprezach organizowanych przez bardzo młodych ludzi. Wszyscy wiemy jak przerażająco niski okazuje się często wiek inicjacji seksualnej, jak niezrozumiałe i dziwne są czasami młodzieżowe poglądy na świat i jak trudno dziś dyskutować z młodym człowiekiem o prawdziwych wartościach. Nierzadko okazuje się, że nastolatek, który z racji niedojrzałego wieku powinien inwestować we własny rozwój duchowy, społeczny i intelektualny – ma już “zaliczone” wszystkie możliwe inicjacje – i co najgorsze – jest z tego dumny! W takiej postawie ugruntowuje go najczęściej otoczenie, które akceptuje takie zachowania i taki sposób bycia. Nie pozostaje dla mnie obojętna, często odbierana od otoczenia informacja o kolejnym rozpadzie młodego stażem małżeństwa. Zupełnie niezrozumiałe wydają się nam decyzje młodych małżonków o rozstaniu i rozwodzie. Dlaczego coraz częściej w statystykach pogotowia ratunkowego, pojawiają się wyjazdy do osób, które postanowiły zakończyć swoje życie z powodu utraty pracy czy zawodu miłosnego? Dlaczego skala tych zjawisk sukcesywnie wzrasta? Czy jesteśmy w stanie zlokalizować podłoże tych negatywnych zjawisk i postaw? Problem jest niezwykle złożony i bardzo trudno tu o jednoznaczne i trafne oceny…ale spróbujmy…
Jak wspomniałem na wstępie, by zdobyć ośmiotysięcznik, trzeba postępować zgodnie z planem, który został pracowicie nakreślony, z uwzględnieniem wszelkich niebezpieczeństw, doświadczeń i możliwych scenariuszy rozwoju wypadków. Tylko taka taktyka i sposób postępowania daje jakiekolwiek szanse na powodzenie, czyli zdobycie szczytu. Młodzi ludzie, którzy dzisiaj najczęściej nie chcą słuchać rad autorytetów i uważają, że na podstawie swoich skromnych doświadczeń życiowych (nabytych w szkole, klubie czy parku) są w stanie pokierować swoim życiem tak, by być szczęśliwymi i spełnionymi – popełniają rażący i tragiczny w skutkach błąd – ZACZYNAJĄ OD SZCZYTU… Jak bowiem inaczej nazwać postawę zauroczonych sobą młodych ludzi, którzy w imię “miłości” pieczętują swoją krótką znajomość aktem płciowym? Jak określić postawę nastolatka, który imprezę u kolegi kończy w stanie całkowitej utraty świadomości? Czy w świetle powyższych przykładów możemy sobie wyobrazić lekarza bez dyplomu, mechanika bez warsztatu czy piekarza bez mąki? Dlaczego tak często dzisiaj można natknąć się na pijanego nastolatka, naćpanego gimnazjalistę czy wyuzdaną i wulgarną dziewczynę? Już tak bardzo nie dziwi nowina o kolejnym rozwodzie młodego małżeństwa gdy zmusimy siebie do krótkiej refleksji i zadania pytania: Od czego zaczynali piękny okres narzeczeństwa? Czy zdołali w tym całym zauroczeniu sobą, zaprosić Boga do swojego związku? Czy pomyśleli przez moment co ich naprawdę łączy – fascynacja cielesnością drugiej osoby czy coś więcej? Czy przypadkiem wstępem do wspólnego życia nie okazał się seks, który powinien być pięknym, szczytowym elementem związku (ale) małżeńskiego? Czy nastolatek, dla którego alkohol staje się niezbędny na imprezie, zastanawia się przez moment jaką przyszłość funduje swojej żonie i dzieciom, którym kiedyś będzie ślubował przed Bogiem? Oczywiście, można swoją życiową wspinaczkę rozpoczynać od szczytu, ale jak pokazuje doświadczenie, po chwili euforii i szczęścia trzeba zmierzyć się z równie trudnym (a może i trudniejszym) zadaniem – trzeba zejść i żyć ze świadomością zdobywcy. Jest to czas, gdy opadają emocje i poziom adrenaliny, ale pozostaje niebezpieczeństwo i ciągle trudna droga do przebycia.
Jak trudno będzie żyć młodym ludziom ze świadomością zdobycia szczytu w nieodpowiednim czasie, w sposób nieuprawniony, korzystając z niedozwolonych szlaków na skróty? Czy aby zdają sobie sprawę z faktu, że gdzieś w okolicach szczytu są też niebezpieczne szczeliny, urwiska i zawsze możliwe lawiny?
Boże, błogosław tym młodym, którzy zdobywają nieznane sobie tereny w sposób nieuprawniony, którzy zdobywają szczyty wykorzystując drugiego człowieka jako środek do osiągnięcia celu. Kiedy zgubią drogę do bezpiecznej bazy – daj im Boże drugą szansę, by mogli zacząć nową wyprawę, z Najlepszym Przewodnikiem i słodkim bagażem życiowego doświadczenia. Amen.

Wierzący podpierający…

Pan Bóg jest wszędzie – nawet przy płocie…czyli byłem w Kościele czy obok Kościoła?

Temat bardzo drażliwy, unikany przez proboszczów, zawieszonych pomiędzy chęcią powiedzenia prawdy a realnym niebezpieczeństwem skłócenia parafii. Marketingowo i zewnętrznie wygląda to nawet nieźle – przejeżdża ktoś niedzielnym rankiem koło kościoła i widząc tyle osób podpierających kościelny płot – pomyśli, że w świątyni już nie ma miejsca, a ci, którzy są na zewnątrz, w nieukojonym żalu biją się w piersi i żałują szczerze, że nie wstali trochę wcześniej by wejść na ucztę Eucharystyczną. Na osłodę pozostaje im funkcja świątynnego ochroniarza lub parkingowego. Te zjawisko ma też bardzo konkretny wymiar edukacyjny – ministrant idący z tacą przez plac kościelny, może się dowiedzieć jaki jest obecny kurs euro, ile będziemy płacić za wywóz śmieci i czy Bayern wygra z Borussią…
Wiem, czepiam się… ale czy można machnąć ręką na sytuację, kiedy w czasie Mszy Świętej widzę byłego ministranta, który pod płotem toczy dysputy o japońskiej motoryzacji czy wyższości Górnika nad Legią? Czy mamy się znieczulić na obrazy rodziców, którzy stoją (w czasie Mszy) ze swoimi pociechami w takiej odległości od Kościoła, że nawet zewnętrzny głośnik nie daje rady? Nie chcę nawet pytać w tym momencie, czy taki Ktoś był na Mszy czy nie?
Śpieszę z koniecznym wyjaśnieniem… Tekst nie dotyczy osób, które dotknięte są jakąkolwiek chorobą czy niedyspozycją, która wyklucza uczestnictwo we Mszy wewnątrz kościoła. Nie dotykam też w żaden sposób rodziców małych dzieci, które swoim zachowaniem często wręcz wymuszają konieczność wyjścia z kościoła. Takie sytuacje są powszechnie akceptowane i rozumiane. Pan Bóg też doskonale zdaje sobie sprawę z naszych niedyspozycji, chorób czy innych ograniczeń.
Zawsze bardzo mocno przemawiały do mnie radykalnie ujęte słowa Jezusa na temat tych, którzy sieją zgorszenie (kamień u szyi i do wody)…czy nie mamy w tym przypadku do czynienia właśnie z czymś takim? Czy siedząc w ogródku przyjaciela, w dniu Jego urodzin, mogę mówić, że byłem na imprezie? Delikatnie, z miłością ale reagujmy na takie sytuacje! Jeśli pogrążymy się w bierności, to za kilka lat w niedzielny poranek “ochroniarze” pójdą do Tesco a “parkingowi” na stadion. My wygodnie rozsiądziemy się w kościelnych ławkach i wysłuchamy kazania o konieczności potwierdzania wiary życiem…

Fałszywy Sufler

Osobowe Zło, Szatan, Diabeł, Oszczerca, Oskarżyciel…
Oferta Last Minute… nowoczesny samolot, egzotyczne miejsce, luksusowy hotel, miła i kompetentna obsługa, klimatyzacja i all inclusive… Jednym słowem – miodzio w pysiu, full wypas i jazda na całego! Nic tylko płacić i korzystać z raju na ziemi. Po czasie okazało się, że samolot rzeczywiście był nowoczesny…ale 15 lat temu, hotel też – pięciogwiazdkowy (dwie sztuki ktoś dorysował ), obsługa może i miła, ale nie dla turystów, klimatyzacja – owszem działa – dwie godziny dziennie…itp…A miało być tak pięknie, taki piękny plakat, tacy szczęśliwi ludzie na folderowym zdjęciu… OK! zdarza się, ale co to ma wspólnego z tematem? Chyba każdy z nas doświadczył już w życiu sytuacji, w której poczuł się oszukany, okłamany czy wystawiony do wiatru. Zawiódł przyjaciel, zadziałała magia telewizji, przyszło płacić za łatwowierność czy nieuzasadnione zaufanie…
Ojciec kłamstwa i iluzji…ten, który nie chce by o nim mówiono i by uznano go jedynie za maskotkę, symbol i wymysł średniowiecza. Mistrz marketingu, odgadujący bezbłędnie potrzeby klienta i wybitny strateg, potrafiący zastosować skuteczną taktykę, pozwalającą osiągnąć żądany cel. Potrafi (prawie) wszystko…zawładnąć umysłem, wpływać na postrzeganie pewnych sytuacji czy zachowań, jak nikt potrafi logicznie wytłumaczyć powzięty w umyśle zamiar – by doprowadzić do jego realizacji. Ma piękny, zmysłowy głos, którego używa do udzielania jedynie słusznych rad i podsuwania gotowych rozwiązań. No…niezły przeciwnik…Jak z nim walczyć? Czy to w ogóle możliwe? To trochę jak boksować z Kliczką, strzelić więcej bramek niż Lewandowski i równocześnie być bogatszy niż Bill Gates… Mission Impossible? Niekoniecznie.
Jego pokarmem jest nienawiść, radością (która paradoksalnie powiększa cierpienie i frustrację) jest każda udana próba doprowadzenia człowieka do grzechu. Jego wściekłość i determinację potęguje koszmarna świadomość absolutnej beznadziei i niemożności odmiany swojego wiecznego stanu potępienia. Efekt pychy – non serviam – odmowa czci Jedynego Boga.
Patrzymy na świat i zdaje się, że Szatan króluje – deptane są wartości, przoduje egoizm, pod szyldem wolności tryumfuje samowola, człowiek coraz częściej przeobraża się w zwierzę a nieczułość i wyrachowanie przedstawia się jako oznakę siły i wartości człowieka. Co robić? Pogrążyć się w bezczynności i biernie oczekiwać Paruzji? Jak walczyć z kimś, kto zna moje słabe strony, moją ograniczoność i słabość? Zdając się na własne siły, stajemy się bezradni jak ryba w piaskownicy…
Częsta i szczera spowiedź, Eucharystia – źródło i szczyt chrześcijańskiego życia, dążenie do prawdziwej wolności ukrytej w Dekalogu i stan łaski uświęcającej… Czyste serce jest wyrazem ” błogosławionego stanu” człowieka, z którego rodzi się pokój i dobro. Tylko Bożą mocą jesteśmy w stanie skutecznie walczyć ze złem. My zwyciężamy miłością, siłą, która od Boga pochodzi i w Bogu znajduje swoje dopełnienie. Boże, zło jest tak przeogromne i niezrozumiałe, ma oczy szakala i zajadłość hieny – bądź ze mną w codziennej walce z tą watahą…

Nastroje we dwoje…

..czyli o zakochaniu, miłości, wierności i odpowiedzialności.
” Ja – Iks, biorę Ciebie – Igreko za partnerkę i oświadczam Ci, że jest mi z Tobą dobrze w wymiarze duchowym i fizycznym. Będę z Tobą tak długo aż stan ten nie ulegnie zmianie” Nie może tak być? Szczerze, nowocześnie, bez składania deklaracji trudnych do zrealizowania. Po co mówić o wierności i oddaniu na całe życie skoro liczne przykłady pokazują, że to być może tylko pobożne życzenia i zaklinanie rzeczywistości? Nie wolno nam tak żyć? Kto nam zabroni? Po co te całe zamieszanie z Kościołem i Sakramentem? Jesteśmy wolni i sami decydujemy o swoim życiu i szczęściu. Po co nam jakiś “papierek” i cały ten kościelny cyrk?
Tylko, że ten “kościelny cyrk” to w istocie rzeczy sprawa kluczowa, bo wypowiadając sakramentalne “tak” , bierzemy Pana Boga za świadka naszej prawdomówności i bezwarunkowo szczerego oddania siebie drugiej osobie. No właśnie – osobie… Trudno się dziwić narastającej fali rozwodów i rozbitych małżeństw, gdy osoba traktowana jest często jak rzecz (a ta – może się znudzić), jak partner (partnera można zmienić – jak w biznesie) czy jako środek do osiągnięcia własnej satysfakcji czy innych korzyści (zgrabne nogi, kształtny biust czy fakt posiadania bogatych rodziców). Wiele “nowoczesnych” par narzeczeńskich zdaje się utożsamiać stan zakochania czy fascynacji cielesnością drugiej osoby z miłością…Hm…od stanu zwanego z niemiecka “Schmetterlinge in Bauch” do miłości jest tak daleka droga jak z Opola do Sydney. Stan zakochania skutecznie wpływa na postrzeganie naszego “obiektu westchnień” W tym stanie tworzymy sobie obraz idealny a nie realny. Wszelkie wady są niedostrzegalne i niewidoczne. Upływający czas dodaje dopiero realnych kolorów namalowanej w umyśle, idealnej osobie. Potrzeba więc czasu, by mówić o miłości, czasu, który uczy jak dawać siebie nie tracąc niczego.
Zakochanie jest tylko pewnym etapem dochodzenia, dojrzewania do miłości. Biegnący czas pozwala dopiero zakochaniu przerodzić się w miłość a potrzebę bliskości w trwałą więź między kobietą a mężczyzną. Zakochanie bazuje tylko na uczuciach, rodząca się miłość zakłada także odpowiedzialność, troskę i poświęcenie.
Dojrzała miłość jest chceniem dobra drugiej osoby, jest pożądaniem całej osoby a nie tylko jej ciała, jest wreszcie odpowiedzialnością za życie i rozwój “drugiej połówki”. Dopiero takie założenia, dają zielone światło myśleniu o małżeństwie i rodzinie. Jest to też swoiste przygotowanie do zaproszenia Pana Boga do swojego związku, który otwarty jest na dobro współmałżonków i na zrodzenie potomstwa. Skoro Jezus, będąc na weselu, przemienił wodę w wino, nie będzie czynił większych jeszcze cudów w małżeństwie budowanym na Bożym fundamencie?
Miłości nie można znaleźć i zdeponować we wspólnym, małżeńskim depozycie, ciesząc się z jej posiadania. Miłość trzeba pielęgnować, rozwijać i upiększać. Każdego dnia wspólnego życia trzeba też przypominać o swojej miłości do współmałżonka. Nie chodzi tu o słowa, czasem i powstrzymanie się od skomentowania danej sytuacji czy zachowania staje się wyrazem miłości i dbałości o związek. Alfred Hitchcock powiedział kiedyś że: “Naprawdę ożeniony jest człowiek dopiero wtedy, kiedy rozumie każde słowo, którego nie wypowiedziała jego żona” . Niezła i niezwykle trafna wskazówka dla facetów! Są takie dni, kiedy zrozumienie kobiety trąci sportem ekstremalnym ale próbować trzeba… Z drugiej strony, kochająca żona potrafi zaakceptować męskie hobby swojego męża, choć w żaden sposób nie potrafi tego zrozumieć. Prawdziwe schody zaczynają się jednak w momencie, gdy miłość rodzi owoce…
Syn zapamięta na całe życie wspólną, męską wyprawę z ojcem na ryby. Nieważne, że zabłocone spodnie trzeba było wyrzucić, a w butach było dwa centymetry wody i dwie pijawki…Jak przywita wracających z wyprawy swoich mężczyzn, mądra i wyrozumiała Pani domu? Jak zareaguje troskliwy mąż i ojciec, kiedy żona i córka wracają po czterogodzinnym pobycie w Galerii, informując, że trafiły na super promocję i kupiły parę ciuchów za jedyne kilkaset złotych?
Który facet nie ma ochoty czasem rozwalić wszystkie przymierzalnie w butiku w nadziei, że żona w końcu zdecyduje coś kupić i wyjść? Która żona nie zastanawiała się choć raz, jak można przez dziewięćdziesiąt minut oglądać dwudziestu dwóch idiotów biegających za skórą, popijając piwem i zagryzać chipsami o smaku bekonu? ( He, he, – można, można… – przepraszam…) Najważniejsza w tym wszystkim jest dobra wola i stałe, dwustronne myślenie o dobru małżeństwa i rodziny. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować, czasem przemilczeć pewne sprawy, nierzadko trzeba zaprzyjaźnić się z pojęciem “kompromis”…Wiem, wiem…łatwo napisać – trudniej żyć. Jednak to co zdobywamy w trudzie ma wielką wartość!
Powyższe przemyślenia podbudowane są dziesięcioletnim stażem małżeńskim i dziewięcioletnim – ojcowskim. Autor powyższych słów jest szczęśliwym mężem i ojcem. Wszystkim zakochanym życzę, by ten stan przerodził się w dojrzałą i piękną miłość. Rodzinom – by budowały swoje szczęście na Chrystusie i zawsze pamiętały, że “Amor vincit omnia”

Vanish dla duszy

Vanish dla duszy

   Każdego z nas czeka spotkanie z Kimś zupełnie wyjątkowym, nieuchronność takiego doświadczenia wymaga specjalnego przygotowania…
Temat rzeczy ostatecznych człowieka podejmowany jest w naszych kościołach niezwykle rzadko. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz wysłuchałem kazania dotykającego problemu sądu ostatecznego, piekła, nieba czy stanu pośredniego zwanego czyśćcem. Właśnie nad rzeczywistością ostatniego z wymienionych stanów chciałbym się dzisiaj pochylić. Powszechnie czyściec określany jest jako stan duchowego cierpienia, jaki znoszą ci, którzy nie zasłużyli na piekło, ale nie są jeszcze wystarczająco duchowo dojrzali, by doświadczać szczęścia nieba. Jest to więc bolesny proces, w którym dusza ma możliwość oczyszczenia i uzyskania doskonałości. Nauka Kościoła mówi więc wyraźnie o konieczności cierpienia, ale równocześnie przypomina, że dusze w czyśćcu znajdują się w stanie łaski uświęcającej, przez co posiadają nadprzyrodzone cnoty wiary, nadziei i miłości. Są też w pełni świadome swoich win, uwypuklonych z całą rzetelnością przez sąd szczegółowy.
Zachwycająco plastycznie opisuje stan pośredni św. Katarzyna z Genui w swoim Traktacie o czyśćcu: ” Niebo nie ma bram i każdy, kto zechce, może do niego wkroczyć, ponieważ Bóg jest pełen miłosierdzia. Bóg stoi przed nami z rozpostartymi ramionami, by przyjąć nas do swojej chwały. Lecz rozumiejąc, że istota Boga jest takiej czystości, iż nie sposób sobie tego wyobrazić, dusza, która jest w najmniejszym nawet stopniu niedoskonała, woli raczej sama rzucić się w głąb tysiąca piekieł, niż znaleźć się tak splamiona w obecności Bożego Majestatu. Dlatego też dusza rozumiejąc, że czyściec powstał po to, by można było usunąć te plamy, rzuca się tam z tego powodu i odnajduje tam wielkie miłosierdzie”. Oprócz więc cierpienia, dusze przebywające w czyśćcu doświadczają także pokoju i swego rodzaju radości, ponieważ mają już pewność, że trafią do nieba i chcą wypełniać wolę miłosiernego Pana. Za świętym Franciszkiem Salezym możemy więc mówić o czyśćcu jako pewnej formie piekła (ze względu na doświadczane cierpienie) i jednocześnie formie nieba (świadomość zbawienia i miłości Boga).
Nie ulega wątpliwości, że tematyka czyśćca i związanych z nim zagadnień jest bardzo kontrowersyjna, trudna do ogarnięcia i niezmiernie tajemnicza w swej istocie. Wielką trudność sprawia też, a może przede wszystkim, opisywanie i mówienie o tej rzeczywistości – to po części usprawiedliwia kapłanów, którzy niezwykle rzadko mówią z ambony o rzeczach ostatecznych człowieka. Oczywiście trzeba też wspomnieć o realnej możliwości uniknięcia cierpień czyśćcowych poprzez pokorne przyjmowanie cierpienia i doświadczeń życiowych, świadomie i z wiarą ofiarując je jako przebłaganie za swoje grzechy. Niezmiernie trudne to jednak zadanie… o cierpieniu łatwo pisać i wygłaszać poematy, kiedy jednak dotyka nas osobiście, najczęstszą reakcją jest bunt, niezrozumienie i wyrzuty czynione Bogu. Dzięki Ci Boże, że w ogromie swego miłosierdzia dajesz nam możliwość dojrzewania w czyśćcu, podobno jest to potworny stan i ogromne cierpienie… ale patrząc na ciężar naszych grzechów… zaczynam rozumieć.